sobota, 23 grudnia 2017

ROZDZIAŁ 1

 MAJ 
               Jest ciepły, majowy dzień. Idę przed siebie spokojnymi ulicami naszego małego miasteczka i uśmiecham się szeroko do znajomych mieszkańców.
W Banff, mimo, że to położone w zachodniej Kanadzie miasto jest jednym, wielkim ośrodkiem turystycznym, mieszka zaledwie pięć tysięcy osób. Ludzie przybywają i odjeżdżają, prawie nikt nie zostaje na stałe. Może dlatego, że jest tu za cicho, zbyt rodzinnie, nie ma żadnych klubów, tragedii i tego zgiełku wielkiego miasta. My ludzie Banffu dokładnie za to je kochamy. Nic więcej nam nie potrzeba.
                Wśród tych pięciu tysięcy jestem ja, Everleigh Snow, czyli najszczęśliwsza i najbardziej pozytywna osoba na całej planecie, a także moja matka - Sabrina, uznana pani doktor, ojciec - Michael, inżynier i on - Aiden Wielsh, moja miłość. 
Z Aidenem poznaliśmy się półtora roku temu. Od samego początku uznawani byliśmy za idealną parę. Nasze rodziny przygotowywały się już nawet na przyszły ślub, dzieci i ogółem na to, że będziemy razem aż do śmierci. Każdą wolną chwilę spędzaliśmy we dwoje, dlatego właśnie teraz też się do niego wybieram. 
                Aiden w każdy weekend pracuje w małej knajpce 'Sandwich'n dinner', którą prowadzi nasz dobry znajomy, Rus. Podchodzę do drzwi i wchodzę do środka. Pomieszczenie świeci pustkami, ale to normalne o popołudniowej porze w pracowity dzień. W Banff dni z pozoru wolne od pracy są akurat tymi najbardziej zabieganymi, głównie dlatego, że mamy tutaj wtedy największy ruch turystyczny. Wszystkim pensjonatom dokucza brak wolnych miejsc, natomiast turyści chodzą do restauracji, a nie oszukujmy się, gorszej klasy knajpa Rusa na tym bardzo cierpi. Utrzymuje się właściwie tylko z tego, że miejscowi mają do niej sentyment i jeśli nie jedzą w domach, to stołują się wyłącznie w Sandwich'n dinner, przy stolikach pokrytych kolorowymi, wyglądającymi na pozszywane, obrusami, jedząc na żółtych talerzach, pijąc z kolorowych kubków i słuchając występujących na żywo śmiałków, chcących zabłysnąć swoimi muzycznymi umiejętnościami.
Sandwich'n dinner nie jest z pewnością pięciogwiazdkową, ekskluzywną restauracją, ale jest to jedyne miejsce należące wyłącznie do nas i założone jako jedno z pierwszych miejsc w Banffie, przez dziadka Rusa wiele lat temu. Z tego co wiem od rodziców, przez tyle sezonów nic w niej się nie zmieniło; domowe obiady wciąż są wyśmienite, a lemoniada najlepsza na świecie. Cóż, nie próbowałam wprawdzie żadnej innej, ale i tak wiem, że ta zrobiona w Sandwich'n dinner nie ma sobie równych.
              Jednak biedny, podchodzący pod sześćdziesiątkę Rus, nie ma żadnej rodziny, której mógłby po swojej śmierci oddać knajpę. Oznacza to niestety, że w przyszłości pójdzie ona pod młotek, a potem zostanie przerobiona na kolejny pensjonat, albo inną atrakcję turystyczną. My z Aidenem nie chcemy, żeby do tego doszło i po cichu liczymy, że Rus właśnie nam powierzy Sandwich;n dinner.
           Gdy tylko Alex, tutejszy kelner i jednocześnie kasjer, mnie zauważa, reaguje zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Nie wita mnie radośnie zza lady, tylko na jego twarzy maluje się panika i jakby przerażenie. 
                Ever, co ty tu robisz? pyta.
               Przyszłam do Aidena. odpowiadam i zmierzam w kierunku kuchni.  Jest tam gdzie zawsze, prawda?
                 Nie, nie ma go! Alex krzyczy natychmiast i od razu wychodzi zza lady. Marszczę brwi, ale Aiden nigdy nie ruszał się z pracy przed końcem zmiany. O-on wyszedł.
               Wyszedł? zakładam ręce na piersi i czuję, że coś tu śmierdzi. Ale dlaczego Alex miałby mnie okłamywać?
              Tak, dokładnie. Poszedł... gdzieś, nie powiedział dokładnie dokąd. Przyjdź później, na pewno za godzinkę już będzie.
              No dobra. wzruszam ramionami i postanawiam uwierzyć Alexowi na słowo, nie mam powodów by nie ufać temu co mówi.
              Widuje go jakoś od roku, bo wtedy właśnie Aiden zaczął pomagać Rusowi w kuchni. Nie znam Alexa za dobrze, ale z samych obserwacji i kilkukrotnej wymiany zdań wnioskuję, że całkiem spoko z niego chłopak. Ma dziewiętnaście lat, co oznacza, że jest starszy ode mnie i mojego chłopaka o  niecałe dwa lata, mieszka na końcu mojej ulicy, a jego rodzina prowadzi pensjonat. Sądzę, że więcej informacji mi nie potrzeba. Na razie nie planuję tworzyć jego biografii.
             Odwracam się i już mam chwycić za klamkę, gdy przypominam sobie o czekoladowych ciasteczkach, które upiekłam wczoraj specjalnie dla Aidena. Zawsze się nimi zachwyca i poprawiają mu humor.
             Wiesz, zostawię mu tylko prezent.
Nim Alex zdąża zareagować ponownie się odwracam i wchodzę do kuchni, a widok, który tam zastaję dosłownie zwala mnie z nóg. Aiden opiera jakąś półnagą dziewczynę o ścianę i zachłannie się z nią całuje!
W jednej chwili czuję jak cały mój świat się zawala. Robi mi się słabo, w głowie zaczyna kręcić, a do oczu napływają łzy. Nie mogę uwierzyć w to co widzę!
             Aiden...? 
Szepczę cicho jego imię i chłopak odskakuje od koleżanki jak poparzony. Przekręca głowę i spogląda na mnie. Jego oczy są wielkie i zszokowane. Niespodzianka! Nakryłam Cię, sukinsynie!
           Everleigh... Powoli podchodzi do mnie, ale kręcę przecząco głową i wycofuję. Miałem Ci powiedzieć...
            Nie słucham co mówi. Przerywam mu brutalnie. Moja zwinięta w pięść dłoń spotyka się z jego lewym policzkiem i wcale tego nie żałuję. Zasłużył. Zasłużył na to i na o wiele więcej.
            Wpatruję się z żalem i satysfakcją w jego przeszklone oczy. Nic już nie mówi. Nie wiem czy to lepiej czy gorzej. Chciałabym żeby przeprosił, chociaż tyle, ale on nie robi nic. Odzywa się dopiero wtedy, gdy mijam skruszonego Alexa, on też jest winny, też mnie oszukał, też okazał się fałszywym złamasem. Wiedział, cały czas kurwa wiedział i robił ze mnie idiotkę! Z zawrotną prędkością wybiegam z lokalu. Mimowolnie odwracam się na sekundę. Jednak nikogo za mną nie ma.
           Aiden, moja pierwsza miłość, mój chłopak, ten jedyny, nie goni mnie. To oznacza tylko, że już nic do mnie nie czuje. Nienawidzę go. Ale go potrzebuję. Chciałabym żeby wybiegł, żeby się pojawił i o mnie walczył. Okazał skruchę, powiedział, że to nic nie znaczyło. Jednak wiem, że miał mi powiedzieć, że mnie zdradza, że odchodzi. Jak długo planował ciągnąć tę farsę?
           Powoli wracam do domu. Jestem roztrzęsiona, ale nie płaczę. Nie chcę okazywać moich uczuć publicznie. Nie chcę pokazać, że Everleigh Snow potrafi nie być radosną dziewczyną. 
            Rodzice są w pracy. Nie pozostaje mi nic innego, jak pójść do swojego pokoju i przesiedzieć tam resztę dnia, tygodnia, albo nawet życia. Nie widzę dalszego sensu uśmiechania się, świat przybiera szare barwy i autentycznie czuję, jak pęka mi serce.
           Co zrobiłam źle? Czym zawiniłam? Nie byłam dobrą dziewczyną? A może byłam właśnie zbyt miła, zbyt grzeczna...
           Mijają kolejne dni, a wciąż siedzę w samotności zamknięta w czterech purpurowych ścianach. Ku mojemu zdziwieniu rodzice nie pytają, zupełnie jakby wiedzieli, że moje zachowanie jest skutkiem zdrady Aidena i nieoficjalnego rozpadu naszego nieskazitelnego związku. Kto wie może oni także skrywali przede mną tę bolesną prawdę? Wiedzieli?
        Następnego wieczoru włączam telefon. Wcześniej postanowiłam z niego nie korzystać, żeby nie dodawać sobie bólu, jeśli Aiden starałby się ze mną skontaktować.
           Jest dokładnie tak, jak przewidziałam. Mam mnóstwo nieodebranych połączeń i stertę wiadomości. Postanawiam przeczytać tą najnowszą:


Everleigh, wyjeżdżam. Nie będziesz musiała już więcej mnie oglądać. I dla sprostowania: jadę sam. Bez nikogo.

Aiden.

             Przełykam ślinę i znowu ogarnia mnie nieznośne uczucie tęsknoty, czuję, jak pod powiekami zbierają mi się łzy. On uciekł, nawet nie był w stanie wcześniej przyjść i przeprosić, pozostawił mnie zniszczoną i skrzywdzoną w Banff, w naszym okrutnym przesiąkniętym kłamstwami miasteczku, w którym, chociaż jest ono ośrodkiem turystycznym, mieszka cztery tysiące dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć grzeszników, skrywających swoje krwawe sekrety pod sztucznym uśmiechem.

             Wychodzę z pokoju i natychmiast do moich uszu docierają wzburzone głosy rodziców. Awanturują się, jednak nigdy tego nie robili. Przynajmniej nie przy mnie.
             Podążam za hałasem, który zaprowadza mnie aż do gabinetu ojca.
             Naprawdę uważasz to za właściwe rozwiązanie!?
Mama stoi na środku pokoju i patrzy ze złością na mojego ojca. Musiało pójść o coś poważnego, bo oboje naprawdę rzadko wszczynali jakiekolwiek sprzeczki czy awantury.              Postąpiliśmy słusznie, Sabrino. Co innego mogliby zrobić odpowiedzialni rodzice?

O czym oni mówią?

           Wszystko w porządku? pytam i wchodzę w głąb pomieszczenia. Ujawniam swoją obecność i dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, że mogłam tego nie robić i dalej podsłuchać, jak rozwinęłaby się ich rozmowa. Rodzice natychmiast milknął. Siadam na jednym z foteli i bacznie się w nich wpatruję. Próbuję wyczytać cokolwiek z ich twarzy, jednak oboje przybierają pokerowe twarze co znacznie mi to utrudnia.         

         Tak, Ever. Nie masz powodu do niepokoju. 
Ojciec nalewa sobie Whiskey do świeżo opróżnionej szklanki i odstawia ją na swoje biurko. Po czym wymieniają z mamą porozumiewawcze spojrzenia i oboje wychodzą z gabinetu.
          Poczekaj tu na nas, zaraz wrócimy.
            Kiedy tak na nich patrzę na myśl przychodzi mi tylko jedna sentencja: Tajemnice powstały by ludzie mogli bezkarnie łamać zasady. Robią coś, następnie zamieniają to w swój osobisty sekret i rzucają w zapomnienie, tak jakby nic się nie stało.    
           Aczkolwiek wygląda na to, że coś z ich sekrecikami poszło nie tak, skoro muszą do nich wracać i o nich dyskutować. Jestem ciekawa o ilu jeszcze rzeczach mi nie mówią...

Nic nie jest takie jakim je widzisz, Everleigh.  
           
         Wzdrygam się, ale przez chwilę mam wrażenie, że ktoś coś mówi. Ignoruję jednak to przypuszczenie i sięgam po szklankę ojca. Umieszczam wzrok na brązowej cieczy - nie powinnam tego robić, ale coś podpowiada mi, że to wyjątkowo dobra decyzja - po czym bez większego wahania wypijam ją za jednym zamachem. 

         


_____________
To moje pierwsze fanfiction, więc nie wiem jak wyjdzie - proszę o wyrozumiałość ;)
może komuś się spodoba i dotrwacie do końca
xxx

8 komentarzy:

  1. Świetne! <3 pierwszy raz spotykam się z taką tematyką, ale już mi się podoba i na pewno zostanę na dłużej :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwszy rozdział, a już wiemy, że Aiden to złamas xd
    Biedna Everleigh :( dziwne zachowanie rodziców pewnie się wkrótce wyjaśni, ale w sumie Aiden złamał serce ich córy więc co się dziwić.
    Czyżby Everleigh już zaczynała słyszeć głosy?
    CZEKAM NA NEXTA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetnie podsumowane :D
      Rozdział prawdopodobnie będzie dzisiaj :)))

      Usuń
  3. Czekam na następny

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaczęłam obserwować, ale jeszcze nie skomentowałam rozdziałów, więc właśnie sie za to zabieram kochana! <3
    powiem ci jedno: cudo i trzymaj tak dalej!!! <3333
    a co do Aidena: [ocenzurowane brzydkie słowo]
    pozdrawiam cieplutko :* i lece dalej

    OdpowiedzUsuń