poniedziałek, 1 stycznia 2018

ROZDZIAŁ 3


                - Everleigh! Co ty wyprawiasz, dziewczyno!? - wzburzony głos Alexa dopada mnie na ulicy. Chłopak wychodzi z Sandwich'n dinner, szarpie mnie za ramiona i zmusza do odwrócenia się w swoją stronę. Spoglądam na niego spode łba i przełykam ślinę. Nie podoba mi się jego agresywne zachowanie i zaczynam trochę się bać. - Mogłaś ją zabić!
                   - Nie przesadzaj - prycham natychmiast i przewracam oczami - Przecież nic jej nie zrobiłam, nie potrzebuję Twojego kazania.
                    Sama nie wiem skąd we mnie tyle odwagi, żeby jeszcze z nim dyskutować.W końcu to oczywiste, że nie powinnam była się tak zachować, ale halo, stało się i już. Jego matkowanie nic tu nie zdziała.
                    - Wiesz, jak nierozsądne to było? - pyta i karci mnie jak małe dziecko. Czuję się tak, jakbym rozmawiała z rodzicami.- Miałabyś ostro przejebane, gdyby Justin Cię nie odciągnął.
                   - Justin? Znasz go? - marszczę brwi i wyczekuję odpowiedzi. Chłopak wzdycha ciężko i pociera rękoma czoło. Aha, coś jest na rzeczy. - Alex, zadałam pytanie.
                   - Niestety tak, ale ty nie będziesz. - od kiedy on decyduje z kim mogę się zadawać, a z kim nie? Nie jestem mała, mogę sama podejmować decyzje. To co zrobiłam tej szmacie w Sandwich'n dinner jest tego idealnym dowodem.
                   - Dlaczego? - wpatruję się w niego poważnie i nie rozumiem dlaczego tak szybko chce zakończyć temat Justina. Nie lubią się?
                  - Bo tak powiedziałem.

Grabi sobie. Oj, grabi....
 
                   - Słucham!? - podnoszę głos i kręcę głową, ale chłopak naprawdę zaczyna wyprowadzać mnie z równowagi. Nie ma prawa mówić tak do mnie i to bez żadnych wyjaśnień!
                  - Słyszałaś. - jest wkurzony. Czuję jak powstrzymuje się przed powiedzeniem słów, których będzie później żałować i wiem, że także muszę ochłonąć. Jednak nie potrafię. Coś w środku mnie się blokuje i jedyne co czuję to chęć wrócenia do lokalu i dokończenia tego co zostało mi przerwane. - Nie zobaczysz go więcej na oczy i moja w tym głowa.
                  - Nie możesz decydować za mnie! - mówię głośno i spoglądam na niego z wyrzutem.
                   - Koniec tematu, Everleigh. - Alex zdaje się mnie w ogóle nie słuchać. Ciągnie mnie za ramię do swojego samochodu i sadza na siedzeniu pasażera - Jesteś zdenerwowana, nie myślisz racjonalnie, porozmawiamy o tym kiedy indziej. Teraz odwiozę Cię do domu.
                  - Wiesz, że potrafię sama to zrobić, prawda? - pytam, kiedy chce zapiąć mi pas, ale on i tak robi to za mnie. Cudownie!
                 Zamyka drzwi, okrąża samochód i siada za kółkiem, po czym odpala silnik i rusza. 
                 Następne dziesięć minut jedziemy w całkowitej ciszy. Nie odzywam się, on też najwidoczniej nie zamierza, jednak dopadają mnie wyrzuty sumienia i spuszczam głowę. Bawię się rąbkiem koszulki i nerwowo przygryzam wargę. Tragają mną sprzeczne emocje, ale ostatecznie dochodzę do wniosku, że popełniłam błąd. Oh, Boże! Jestem do bani!
                  - Przepraszam, Alex- mówię cicho. Kątem oka dostrzegam, jak chłopak nieco rozluźnia zaciśniętej na kierownicy dłonie. Wzdycha ciężko i choć na mnie nie patrzy to wiem, że mam jego całą uwagę. - Zepsułam Ci wieczorek karaoke. Nie chciałam.
                  - Daj spokój, to tylko głupia impreza. - uśmiecha się lekko i mruga zadziornie. Czuję, jak atmosfera zaczyna się rozluźniać i jest mi od razu lepiej.
                   - Tak, ale zorganizowałeś ją z Rusem. Na pewno wam zależało, żeby dobrze wyszła.
                  - To nie Twoja wina. Może nie powinienem był Cię zapraszać. Po prostu myślałem...
                   Urywa nagle, ale ja po prostu muszę dowiedzieć się co chciał powiedzieć!
                  - Co myślałeś? - staram się brzmieć pewnie, ale w rzeczywistości bardzo martwię się odpowiedzią. - Że nie rzucę się na kochankę mojego byłego chłopaka? Że już zapomniałam o tym co się stało? Nie wiem, jak to wygląda u Ciebie, ale u mnie przyjaźnienie się z taką szmatą nie przechodzi, wiesz!?
                  - Myślałem, że nie jest tak jak mówią inni. - Brawo, Alex! Jeśli starasz się jakoś wybrnąć z tej sytuacji to mogę Cię zapewnić, że marnie Ci idzie. Pieprzone plotki! Fałszywi ludzie! Nienawidzę tego miasta, ugh.


 A co dokładnie oni twierdzą, Alexandrze?

                 - To znaczy!? - wściekłość przejmuje nade mną kontrolę, nie mogę usiedzieć na miejscu i mocno zaciskam pięści. - Proszę powiedz mi co mówią inni, dawaj!
                  - Że postradałaś zmysły. - wypowiada te słowa ze smutkiem, ale mnie to nie obchodzi. Słyszę teraz jedynie głośny głos w mojej głowie każący mi natychmiast wysiąść z tego cholernego samochodu.
               - Zatrzymaj się. - szepczę cicho, ale na tyle stanowczo, że chłopak powinien spełnić moją prośbę. Alex jednak tego nie robi, o dziwo jeszcze bardziej przyśpiesza, a ja czuję jak pod powiekami zbierają mi się łzy. Nie chcę mu pokazać, że jego słowa robią na mnie jakiekolwiek wrażenie. - Alex, zatrzymaj samochód. 
                    Pojazd gwałtownie staje. Odpinam pas, otwieram drzwi i bez słowa wysiadam. Ledwo trzymam się na nogach, ale mimo to dzielnie idę przed siebie. Chłopak pojechał objazdem przez co znajduję się teraz na kompletnym odludziu, do tego deszcz nadal pada i zasłania mi widok. Gdy wydaje mi się, że jestem już wystarczająco daleko od Alexa, daję upust emocjom. Jestem zła i zraniona. Znowu. Dlaczego takie sytuacje trzymają się zawsze tylko mnie!?
                 Niespodziewanie ktoś szarpie mnie mocno za ramię i jednym ruchem odwraca w swoją stronę. Cichy pisk ucieka z moich ust i jestem zaskoczona osobą, która staje przede mną.
                  - Skoro jestem taką wariatką to czemu tu jesteś? - pytam Alexa, a każde spojrzenie, które chłopak mi posyła zadaje dodatkowy ból. Złość odchodzi w zapomnienie, teraz na światło dzienne pozwalam wyjść bezradności i zmęczeniu - Dlaczego nie odpuścisz? Nie zostawisz mnie? Naprawdę nie potrzebuję Twojego wsparcia, ani pieprzonej litości, wiesz? Nie naprawisz tego co mi zrobiłeś w ten sposób
                 Jestem wykończona. Nie chce mi się już ciągnąć dłużej tej rozmowy, marzę by tylko wrócić do domu i położyć się we własnym, wygodnym łóżku.
                   - Bo jest różnica między tym co mówią inni... - milknie, po czym przybliża swoją głowę do mojej. Nasze nosy praktycznie stykają się ze sobą i uważnie obserwuję każdy, najmniejszy detal jego twarzy. Alex poważnieje, czuję jego oddech na swoich ustach, gdy ściszonym głosem kończy zdanie. - ...a tym co myślę ja.
                  Kiedy w następnej chwili Alex wpija się w moje usta, nie protestuję. Odwzajemniam jego pocałunki jeden za drugim, pozwalam mu zatracić się w uczuciu, którym mnie darzy i robię złudną nadzieję, która z czasem go zniszczy. Można pomyśleć, że jestem bez serca, ale to nie moja wina. Coś wewnątrz mnie wciąż nieustannie powtarza, jak mantrę, że gdy zranię go tak samo jak Aiden zranił mnie, poczuję się lepiej. 
                   A ja nie mogę się temu oprzeć i ślepo podążam za jego słowami.






Rozdzialik z drobnym (wielkim, przepraszam!) opóźnieniem, ale w końcu jest! Szczęśliwego Nowego Roku, kochani <3
xx

poniedziałek, 25 grudnia 2017

ROZDZIAŁ 2

CZERWIEC

             Mija miesiąc od wyjazdu Aidena, a ja nie czuję się ani trochę lepiej. Mogę powiedzieć, że nawet jest gorzej niż było. Powoli popadam w nałóg, coraz bardziej zatracam smutki w alkoholu, a nie licząc szkoły, nie wychodzę praktycznie z domu. Nie mam z kim, bo przez ostatnie osiemnaście miesięcy wszystkich przyjaciół zastępował mi właśnie Aiden. Zostawiłam dla niego każdą osobę, z którą miałam jakąś relację. Matko, jak głupia byłam!
                   Jakby moich problemów jeszcze było mało to rodzice poważnie rozważają wysłanie mnie na terapię. Myślą że moja psychika jest na skraju wytrzymałości, ale tak naprawdę nie rozumieją, że po prostu cierpię. Brakuje mi Aidena, naszych wspólnych chwil, jednak z drugiej strony tak cholernie boli mnie jego zdrada i obojętność. Jestem skołowana, potrzebuję jeszcze dosłownie kilku dni na regenerację i potem wrócę do żywych... Cóż, będę musiała. 
                 Jest piąty czerwca - sobotni, letni dzień. Słońce przygrzewa ciepło na dworze, ale ja siedzę na trawie przed naszym domem, w swetrze. Jakby spojrzeć na to właśnie w ten sposób, to wydaje się to rzeczywiście dziwne. Jednak z jakiegoś powodu ciągle mi zimno i nic nie mogę na to poradzić. Poza tym jest mi niewiarygodnie wygodnie, a gdy trzeba nadrobić zaległości z całego miesiąca nieobecności w szkole, wygoda jest naprawdę ważna. 
                Właśnie zabieram się za dział związany z Antropogenezą - szczerze nienawidzę biologii, ale niestety zaliczyć ją muszę - gdy ktoś postanawia zakłócić moją chwilę spokoju.
              Czego chcesz? pytam, gdy tylko widzę, jak Alex nieudolnie próbuje się do mnie podkraść. Nadal nie wybaczyłam mu kłamstw, które celowo wmawiał mi w Sandwich'n dinner i nie mam ochoty widzieć go w najbliższym czasie na oczy. Niech spada na drzewo!
              Porozmawiać staje przede mną, chowa ręce w kieszeniach i spuszcza głowę. Wygląda zupełnie inaczej niż w knajpie. Nie ma na sobie firmowego mundurka, za to zwykłe, szare dresy. Przeprosić.
              Zamykam książkę, wzdycham ciężko i zakładam ręce na piersiach.
              —  Możesz spróbować, ale nie licz, że Ci wybaczę. 
Kiwa głową i siada koło mnie. Przez chwilę pomiędzy nami panuje niezręczna cisza, jednak w końcu Alex się odzywa i widzę, że naprawdę ciężko mu idzie. Mimo to nie darzę go współczuciem, powinien się męczyć za to, że jakby nie patrzeć brał udział w nieczystych zagraniach mojego byłego chłopaka.
              Jeszcze miesiąc temu wiedliśmy spokojne, szczęśliwe życie, Everleigh. Ale po tym co się stało... Aiden wyjechał, nie odbiera telefonów, nie odpowiada na wiadomości. Ty siedzisz zamknięta w domu, albo na jego terenie, nie widuję Cię już nawet w Snadwich'n dinner. Nie mogę spać w nocy! Czuję się z tym wszystkim tak źle, Everleigh...
                Opiera brodę na kolanach i szarpie się za włosy.
               Nie jestem tu po to, żeby było Ci lepiej, Alex. 
               Wiem, naprawdę wiem. Chodzi mi o to, że to co zobaczyłaś u Rusa było jednorazowe. Aiden mnie prosił, miałem Cię tylko chwilę przetrzymać, mówił, że się nie dowiesz. Nie miałem wyboru, Everleigh.
               Zawsze jest jakiś wybór, Alex.
               Czasami pojawiają się sytuację, z których nie ma wyjścia, a człowiek nie ma wyboru niż zrobić coś wbrew sobie. Kiedyś Ci to wyjaśnię, obiecuję, ale na razie musi wystarczyć Ci taka ilość informacji jaką masz.
               Odwracam głowę w przeciwnym kierunku i nie chcę go słuchać. Nie potrzebuję kolejnych tajemnic, nie ufam nieszczerym ludziom.
              Everleigh, spójrz na mnie —  mówi stanowczo i niechętnie wykonuję jego polecenie Wiem, że nawaliłem, że jestem najgorszym kutasem i, że nie powinienem był ukrywać tego przed Tobą, dlatego przepraszam. Naprawdę mi przykro.
              Doceniam przeprosiny, ale co do reszty, to nie ty powinieneś mi to mówić. To co zrobiłeś nie było dobre i mam do ciebie o to wielki żal, ale to nie przez ciebie nie opuszczam domu, nie ty złamałeś mi serce i nie ty kazałeś mu mnie zdradzić. 
             To znaczy, że mi wybaczysz?
             —  Nie dzisiaj, ani nie jutro, ale jesteś już tego bliżej niż dalej.
Mrugam do niego i chyba pierwszy raz od tygodni na mojej twarzy pojawia się szczery uśmiech. Alex podnosi się i ze mną żegna, jednak zanim całkowicie tracę go z oczu odwraca się na moment.
            Robimy dzisiaj imprezę u Rusa, wpadniesz?
            —  Imprezę w Sandwich'n dinner? unoszę brew i nie dowierzam.
            Dobra, karaoke kanadyjskie. To jak będzie? 
                          
                    Idź, spodoba Ci się.
          
           W sumie czemu nie? wzruszam ramionami
           I to mi się podoba!
              Obserwuję jak Alex szczery się do mnie przyjaźnie, po czym opuszcza teren naszej posesji i znika za ogrodzeniem. 
Wracam do nauki, w końcu nadchodzący egzamin sprawdzający moją wiedzę z ominiętych lekcji sam się nie zda, a ja muszę mieć na koniec średnią nie mniejszą niż trzy zero. Inaczej rodzice mnie wydziedziczą, a tego doświadczenia także wolę uniknąć. Wciąż jednak jestem myślami przy nietypowych słowach chłopaka. Dlaczego niby nie miał wyboru? Czy jest coś co Aiden jeszcze przede mną ukrył? Czyżby miał haka na Alexa?
             Nie, to niemożliwe. O ile znam Aidena nigdy nie skrzywdziłby własnych przyjaciół, więc o co chodzi? 
Jestem skołowana, w głowie mam mętlik i niczego nie rozumiem. 


Skup się na nauce.
 

 Idę za radą głosu w mojej głowie i wsadzam nos do książki. Obym tylko dostała pozytywną ocenę i moje starania nie poszły na marne.

                  Pod wieczór zaczynam szykować się na karaoke. Rodzice są szczęśliwi, że nareszcie gdzieś wychodzę i mam ogromną nadzieję, że obejdzie się bez wizyty u terapeuty, bo naprawdę nie chcę uchodzić za tą, która zwariowała po odejściu faceta. Może po dzisiejszej zabawie nieco mi odpuszczą i uwierzą, że pomoc specjalisty jest w moim przypadku całkowicie zbędna.
                 Stoję w swoim pokoju i szukam odpowiedniego stroju. Przegrzebuję stosy bluzek, spódniczek i sukienek, ale ostatecznie decyduję się na czarny top i zwykłe jeansy. W międzyczasie zastanawiam się też w czym tamta dziewczyna jest ode mnie lepsza, że to właśnie z nią Aiden postanowił mnie zdradzić.

W niczym, Everleigh.

 Miło wiedzieć, że moja podświadomość myśli o mnie takie dobre rzeczy. Dziwne, bo właściwie nigdy nie miałam zbytnio wysokiej samooceny, czy wybitnie wygórowanego ego. Dobrze, więc jestem od niej ładniejsza, chudsza i mądrzejsza. Teraz to oczywiste, jednak mimo wszystko, nie mogę tak po prostu pozwolić jej bezkarnie panoszyć się po mieście.


             Powinna zapłacić za to co Ci zrobiła, Everleigh.
          
   Uśmiecham się do swojego odbicia w lustrze, ale rozmawianie samemu ze sobą jest całkiem przyjemne. 
Ubieram się, robię mocny makijaż i idę na podbój emocjonującego kanadyjskiego karaoke w knajpie Rusa.Wszystkim szczęki opadną jak zobaczą jaki występ wieczoru dla nich przygotowałam. Nie będę schodzić z ust mieszkańców przez długie dni. Zobaczymy kto będzie się śmiał ostatni!
               Z chwilą, gdy dumnym krokiem wchodzę do Sandwich'n dinner, a oczy wszystkich zgromadzonych skupiają się na mojej skromnej osobie, nad Banff zaczynają gromadzić się burzowe chmury. Rozmowy cichną, a w lokalu słychać tylko krople deszczu odbijające się od starego parapetu i wydające charakterystyczny odgłos. Przejeżdżam wzrokiem po sali i gdy odnajduję wśród klientów osobę, której szukałam, rzucam się na nią jak głodne zwierzę na swoją ofiarę.
Szarpię ją za włosy, brutalnie ściągam z krzesła i okładam pięściami. Pierwszy raz czuję w sobie taką złość! W jej oczach widzę przerażenie, próbuje się bronić, ale jej to skutecznie uniemożliwiam. Przestaję dopiero wtedy, gdy czyjeś silne ręce odciągają mnie od tej szmaty i wyprowadzają na zewnątrz.
              Lodowaty deszcz spływa po naszych włosach i moczy nasze ubrania, ale oboje tkwimy wciąż w tym samym miejscu. Patrzę na niego, marszczę brwi i staram sobie przypomnieć kim może być młody mężczyzna stojący przede mną, jednak w głowie mam pustkę.
              Kim jesteś!?pytam zdenerwowana, ale nie rozumiem jakim prawem przerwał mi zabawę! Po chwili jednak uspokajam się nieco, a złość ulatuje ze mnie niczym powietrze z przekutego balonika. Ponawiam pytanie. —  Dlaczego to zrobiłeś!? Kim...
              Jestem kimś kogo więcej nie zobaczysz, Everleigh.
             —  Dlaczego, dlaczego mi przeszkodziłeś? staram się kontynuować wymianę zdań, ale on już przestaje mnie słuchać. Zakłada kaptur na głowę i bez słowa znika. Odchodzi w strugach ulewnego, czerwcowego deszczu. Przechodzi przez ulicę, wsiada do samochodu i odjeżdża z piskiem opon. Pozostawia mnie na środku ulicy z pytaniami, na które prawdopodobnie nigdy nie dostanę odpowiedzi i ze złudną nadzieją błagającą o ponowne zobaczenie jego ciemnych, płonących w ciemności oczu.

Zapomnij o nim.

 


Gold in your eyes dancing like fire
Dreamer trapped by your desire
*





* turn's you into stone - fleurie

















Dziękuję za tyle wyświetleń i pozytywne komentarze <3
Rozdziały będą pojawiać się w środy, piątki i niedziele, albo częściej w zależności od tego, jak mnie wena najdzie :)
xxx

           

 
              

sobota, 23 grudnia 2017

ROZDZIAŁ 1

 MAJ 
               Jest ciepły, majowy dzień. Idę przed siebie spokojnymi ulicami naszego małego miasteczka i uśmiecham się szeroko do znajomych mieszkańców.
W Banff, mimo, że to położone w zachodniej Kanadzie miasto jest jednym, wielkim ośrodkiem turystycznym, mieszka zaledwie pięć tysięcy osób. Ludzie przybywają i odjeżdżają, prawie nikt nie zostaje na stałe. Może dlatego, że jest tu za cicho, zbyt rodzinnie, nie ma żadnych klubów, tragedii i tego zgiełku wielkiego miasta. My ludzie Banffu dokładnie za to je kochamy. Nic więcej nam nie potrzeba.
                Wśród tych pięciu tysięcy jestem ja, Everleigh Snow, czyli najszczęśliwsza i najbardziej pozytywna osoba na całej planecie, a także moja matka - Sabrina, uznana pani doktor, ojciec - Michael, inżynier i on - Aiden Wielsh, moja miłość. 
Z Aidenem poznaliśmy się półtora roku temu. Od samego początku uznawani byliśmy za idealną parę. Nasze rodziny przygotowywały się już nawet na przyszły ślub, dzieci i ogółem na to, że będziemy razem aż do śmierci. Każdą wolną chwilę spędzaliśmy we dwoje, dlatego właśnie teraz też się do niego wybieram. 
                Aiden w każdy weekend pracuje w małej knajpce 'Sandwich'n dinner', którą prowadzi nasz dobry znajomy, Rus. Podchodzę do drzwi i wchodzę do środka. Pomieszczenie świeci pustkami, ale to normalne o popołudniowej porze w pracowity dzień. W Banff dni z pozoru wolne od pracy są akurat tymi najbardziej zabieganymi, głównie dlatego, że mamy tutaj wtedy największy ruch turystyczny. Wszystkim pensjonatom dokucza brak wolnych miejsc, natomiast turyści chodzą do restauracji, a nie oszukujmy się, gorszej klasy knajpa Rusa na tym bardzo cierpi. Utrzymuje się właściwie tylko z tego, że miejscowi mają do niej sentyment i jeśli nie jedzą w domach, to stołują się wyłącznie w Sandwich'n dinner, przy stolikach pokrytych kolorowymi, wyglądającymi na pozszywane, obrusami, jedząc na żółtych talerzach, pijąc z kolorowych kubków i słuchając występujących na żywo śmiałków, chcących zabłysnąć swoimi muzycznymi umiejętnościami.
Sandwich'n dinner nie jest z pewnością pięciogwiazdkową, ekskluzywną restauracją, ale jest to jedyne miejsce należące wyłącznie do nas i założone jako jedno z pierwszych miejsc w Banffie, przez dziadka Rusa wiele lat temu. Z tego co wiem od rodziców, przez tyle sezonów nic w niej się nie zmieniło; domowe obiady wciąż są wyśmienite, a lemoniada najlepsza na świecie. Cóż, nie próbowałam wprawdzie żadnej innej, ale i tak wiem, że ta zrobiona w Sandwich'n dinner nie ma sobie równych.
              Jednak biedny, podchodzący pod sześćdziesiątkę Rus, nie ma żadnej rodziny, której mógłby po swojej śmierci oddać knajpę. Oznacza to niestety, że w przyszłości pójdzie ona pod młotek, a potem zostanie przerobiona na kolejny pensjonat, albo inną atrakcję turystyczną. My z Aidenem nie chcemy, żeby do tego doszło i po cichu liczymy, że Rus właśnie nam powierzy Sandwich;n dinner.
           Gdy tylko Alex, tutejszy kelner i jednocześnie kasjer, mnie zauważa, reaguje zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Nie wita mnie radośnie zza lady, tylko na jego twarzy maluje się panika i jakby przerażenie. 
                Ever, co ty tu robisz? pyta.
               Przyszłam do Aidena. odpowiadam i zmierzam w kierunku kuchni.  Jest tam gdzie zawsze, prawda?
                 Nie, nie ma go! Alex krzyczy natychmiast i od razu wychodzi zza lady. Marszczę brwi, ale Aiden nigdy nie ruszał się z pracy przed końcem zmiany. O-on wyszedł.
               Wyszedł? zakładam ręce na piersi i czuję, że coś tu śmierdzi. Ale dlaczego Alex miałby mnie okłamywać?
              Tak, dokładnie. Poszedł... gdzieś, nie powiedział dokładnie dokąd. Przyjdź później, na pewno za godzinkę już będzie.
              No dobra. wzruszam ramionami i postanawiam uwierzyć Alexowi na słowo, nie mam powodów by nie ufać temu co mówi.
              Widuje go jakoś od roku, bo wtedy właśnie Aiden zaczął pomagać Rusowi w kuchni. Nie znam Alexa za dobrze, ale z samych obserwacji i kilkukrotnej wymiany zdań wnioskuję, że całkiem spoko z niego chłopak. Ma dziewiętnaście lat, co oznacza, że jest starszy ode mnie i mojego chłopaka o  niecałe dwa lata, mieszka na końcu mojej ulicy, a jego rodzina prowadzi pensjonat. Sądzę, że więcej informacji mi nie potrzeba. Na razie nie planuję tworzyć jego biografii.
             Odwracam się i już mam chwycić za klamkę, gdy przypominam sobie o czekoladowych ciasteczkach, które upiekłam wczoraj specjalnie dla Aidena. Zawsze się nimi zachwyca i poprawiają mu humor.
             Wiesz, zostawię mu tylko prezent.
Nim Alex zdąża zareagować ponownie się odwracam i wchodzę do kuchni, a widok, który tam zastaję dosłownie zwala mnie z nóg. Aiden opiera jakąś półnagą dziewczynę o ścianę i zachłannie się z nią całuje!
W jednej chwili czuję jak cały mój świat się zawala. Robi mi się słabo, w głowie zaczyna kręcić, a do oczu napływają łzy. Nie mogę uwierzyć w to co widzę!
             Aiden...? 
Szepczę cicho jego imię i chłopak odskakuje od koleżanki jak poparzony. Przekręca głowę i spogląda na mnie. Jego oczy są wielkie i zszokowane. Niespodzianka! Nakryłam Cię, sukinsynie!
           Everleigh... Powoli podchodzi do mnie, ale kręcę przecząco głową i wycofuję. Miałem Ci powiedzieć...
            Nie słucham co mówi. Przerywam mu brutalnie. Moja zwinięta w pięść dłoń spotyka się z jego lewym policzkiem i wcale tego nie żałuję. Zasłużył. Zasłużył na to i na o wiele więcej.
            Wpatruję się z żalem i satysfakcją w jego przeszklone oczy. Nic już nie mówi. Nie wiem czy to lepiej czy gorzej. Chciałabym żeby przeprosił, chociaż tyle, ale on nie robi nic. Odzywa się dopiero wtedy, gdy mijam skruszonego Alexa, on też jest winny, też mnie oszukał, też okazał się fałszywym złamasem. Wiedział, cały czas kurwa wiedział i robił ze mnie idiotkę! Z zawrotną prędkością wybiegam z lokalu. Mimowolnie odwracam się na sekundę. Jednak nikogo za mną nie ma.
           Aiden, moja pierwsza miłość, mój chłopak, ten jedyny, nie goni mnie. To oznacza tylko, że już nic do mnie nie czuje. Nienawidzę go. Ale go potrzebuję. Chciałabym żeby wybiegł, żeby się pojawił i o mnie walczył. Okazał skruchę, powiedział, że to nic nie znaczyło. Jednak wiem, że miał mi powiedzieć, że mnie zdradza, że odchodzi. Jak długo planował ciągnąć tę farsę?
           Powoli wracam do domu. Jestem roztrzęsiona, ale nie płaczę. Nie chcę okazywać moich uczuć publicznie. Nie chcę pokazać, że Everleigh Snow potrafi nie być radosną dziewczyną. 
            Rodzice są w pracy. Nie pozostaje mi nic innego, jak pójść do swojego pokoju i przesiedzieć tam resztę dnia, tygodnia, albo nawet życia. Nie widzę dalszego sensu uśmiechania się, świat przybiera szare barwy i autentycznie czuję, jak pęka mi serce.
           Co zrobiłam źle? Czym zawiniłam? Nie byłam dobrą dziewczyną? A może byłam właśnie zbyt miła, zbyt grzeczna...
           Mijają kolejne dni, a wciąż siedzę w samotności zamknięta w czterech purpurowych ścianach. Ku mojemu zdziwieniu rodzice nie pytają, zupełnie jakby wiedzieli, że moje zachowanie jest skutkiem zdrady Aidena i nieoficjalnego rozpadu naszego nieskazitelnego związku. Kto wie może oni także skrywali przede mną tę bolesną prawdę? Wiedzieli?
        Następnego wieczoru włączam telefon. Wcześniej postanowiłam z niego nie korzystać, żeby nie dodawać sobie bólu, jeśli Aiden starałby się ze mną skontaktować.
           Jest dokładnie tak, jak przewidziałam. Mam mnóstwo nieodebranych połączeń i stertę wiadomości. Postanawiam przeczytać tą najnowszą:


Everleigh, wyjeżdżam. Nie będziesz musiała już więcej mnie oglądać. I dla sprostowania: jadę sam. Bez nikogo.

Aiden.

             Przełykam ślinę i znowu ogarnia mnie nieznośne uczucie tęsknoty, czuję, jak pod powiekami zbierają mi się łzy. On uciekł, nawet nie był w stanie wcześniej przyjść i przeprosić, pozostawił mnie zniszczoną i skrzywdzoną w Banff, w naszym okrutnym przesiąkniętym kłamstwami miasteczku, w którym, chociaż jest ono ośrodkiem turystycznym, mieszka cztery tysiące dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć grzeszników, skrywających swoje krwawe sekrety pod sztucznym uśmiechem.

             Wychodzę z pokoju i natychmiast do moich uszu docierają wzburzone głosy rodziców. Awanturują się, jednak nigdy tego nie robili. Przynajmniej nie przy mnie.
             Podążam za hałasem, który zaprowadza mnie aż do gabinetu ojca.
             Naprawdę uważasz to za właściwe rozwiązanie!?
Mama stoi na środku pokoju i patrzy ze złością na mojego ojca. Musiało pójść o coś poważnego, bo oboje naprawdę rzadko wszczynali jakiekolwiek sprzeczki czy awantury.              Postąpiliśmy słusznie, Sabrino. Co innego mogliby zrobić odpowiedzialni rodzice?

O czym oni mówią?

           Wszystko w porządku? pytam i wchodzę w głąb pomieszczenia. Ujawniam swoją obecność i dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, że mogłam tego nie robić i dalej podsłuchać, jak rozwinęłaby się ich rozmowa. Rodzice natychmiast milknął. Siadam na jednym z foteli i bacznie się w nich wpatruję. Próbuję wyczytać cokolwiek z ich twarzy, jednak oboje przybierają pokerowe twarze co znacznie mi to utrudnia.         

         Tak, Ever. Nie masz powodu do niepokoju. 
Ojciec nalewa sobie Whiskey do świeżo opróżnionej szklanki i odstawia ją na swoje biurko. Po czym wymieniają z mamą porozumiewawcze spojrzenia i oboje wychodzą z gabinetu.
          Poczekaj tu na nas, zaraz wrócimy.
            Kiedy tak na nich patrzę na myśl przychodzi mi tylko jedna sentencja: Tajemnice powstały by ludzie mogli bezkarnie łamać zasady. Robią coś, następnie zamieniają to w swój osobisty sekret i rzucają w zapomnienie, tak jakby nic się nie stało.    
           Aczkolwiek wygląda na to, że coś z ich sekrecikami poszło nie tak, skoro muszą do nich wracać i o nich dyskutować. Jestem ciekawa o ilu jeszcze rzeczach mi nie mówią...

Nic nie jest takie jakim je widzisz, Everleigh.  
           
         Wzdrygam się, ale przez chwilę mam wrażenie, że ktoś coś mówi. Ignoruję jednak to przypuszczenie i sięgam po szklankę ojca. Umieszczam wzrok na brązowej cieczy - nie powinnam tego robić, ale coś podpowiada mi, że to wyjątkowo dobra decyzja - po czym bez większego wahania wypijam ją za jednym zamachem. 

         


_____________
To moje pierwsze fanfiction, więc nie wiem jak wyjdzie - proszę o wyrozumiałość ;)
może komuś się spodoba i dotrwacie do końca
xxx

czwartek, 21 grudnia 2017

PROLOG


W każdym człowieku czają się demony.
Siedzą głęboko w jego podświadomości.
Podpowiadają by kłamać i oszukiwać prosto w oczy. Szepczą do ucha, by ranić innych i niszczą ostatnie resztki zdrowego rozsądku.
Łapią w swoje sidła wszystkich skrzywdzonych, odrzuconych i zniszczonych. Tylko po to by wbić ostatni gwóźdź do ich trumny. A potem z uśmiechem oglądać, jak zakopują ich żywcem.
Wystarczy jedna maleńka chwila, by się uaktywniły, a gdy to już nastąpi… nic ani nikt ich nie powstrzyma.



                 Zostań tam! krzyczę do niego, jednak on mnie nie słucha. Przekracza bezpieczną granicę i podchodzi do mnie. Wciąż wierzy, że jestem w stanie nad tym zapanować, ale to nie prawda. Boże! Nie chcę go skrzywdzić!
                 Zaczynam szlochać i cofam się do tyłu, ale chłopak przyspiesza i już po chwili staje naprzeciwko mnie. Trzyma mnie za ramiona, patrzę mu w oczy, ale nie widzę w nich strachu. Nie boi się...

            A powinien, Everleigh.

                Odejdź stąd. mówię, ale on nie rusza się z miejsca. Odejdź! 
Nie wykonuje mojej prośby, zamiast tego dopada do mnie i mocno przytula. Zamyka w swoich ramionach i pozwala zapomnieć o całym świecie. Ale to złe, nie powinnam tego czuć, nie powinnam mu ulegać i pozwalać narażać własne życie dla mnie.
Czuję, jak moim ciałem wstrząsa kolejna fala płaczu, a bezradność i wyczerpanie dosłownie rozrywają mnie od środka.
               Zostaw mnie, proszę!
              Oddaj mi pistolet, Everleigh. szepcze cicho do mojego ucha, a ja powoli podnoszę rękę by naprawdę mu go dać.

                  Nie rób tego.

                Zatrzymuję ją w połowie ruchu. Wiem co zaraz się stanie, wiem, że już ma nade mną kontrolę. Nie mam z tym żadnych szans, tak bardzo chcę to pokonać, ale nie daję rady. To jest silniejsze ode mnie.

On chce nas rozdzielić.
 
 Serce wali mi, jak oszalałe i tak bardzo się boję. Niech to się nareszcie skończy! Nie umiem tak dłużej...

Zabij go.

               Uchylam usta w szoku i nie wierzę w to co każe mi zrobić. Nie mogę! Nie! Nie, proszę!
          Mimowolnie wyciągam rękę i przystawiam pistolet do jego głowy. Nie powstrzymuje mnie, patrzy na mnie przeszklonymi oczami i czuję jego wielką miłość do mnie.
            Zrób to. mówi spokojnym głosem.
            N-nie m-mogę...
Ręce mi się trzęsą, trzymam w nich śmiercionośną broń, ale nie mogę jej użyć. Nie potrafię tak po prostu pozbawić go życia.
           W porządku.
Odpowiada, uśmiecha się przez łzy i nim orientuję się co zamierza zrobić, naciska spust.